Jaki był? Wydaje się, że kategorycznie za krótki. Udało się jednak znaleźć trochę czasu na karpiowe zasiadki, na przejechanie setek kilometrów w różne miejsca w Polsce w poszukiwaniu przygód na dzikich wodach. Jak co roku ekipa Carpholiców odwiedziła różne wody - od sporych zaporówek, polodowcowych jezior kończąc na urokliwych leśne schowany w ciszy jeziorkach, o których już chyba nikt z karpiarzy nie pamięta.......
Gdzieś kiedyś przeczytałem ciekawe stwierdzenie cyt. "Nie każda zasiadka kończy się złowieniem ryby ale czy to powód, żeby ją zaliczać do nieudanych? " i ta sentencja jest trafiona w punkt jeśli chodzi o nasze majowe spotkania.
I znów przyszedł czas na wspólny wypad z całym teamem w magiczne miejsce jakim jest 140ha dzika zaporówka. Na temat wody nie będę się rozpisywał bo jak wygląda, i że jest mokra to każdy wie. Szybkie rozbicie całego obozu to już dla nas chleb powszedni wiec idzie całkiem sprawnie. Drugi etap to sondowanie i rozstawienie markerow w ciekawszych miejscówkach. 10kg kulasów na pierwsze nęcenie też mnie trochę zaskoczyło ale co tam - jak się bawić to na całego. Chłopaki pod wieczór zaczynają się wywozić jeden po drugim śmigają pontonem, a ja rzucam gdzieś na oślep przed siebie w nadziei, że na fileta którego przygotowałem skusi się jakiś zbłąkany sandacz. Do późnego wieczora siedzimy przy grillu i wspominamy najlepsze chwile spędzone na naszych wspólnych zasiadkach.
Przy wodzie usiadła zięba. Przekrzywiając łepek rozgląda się dookoła z zaciekawieniem. Podskoczyła do wody i przeglądając się w czyściutkim jej odbiciu zaczerpnęła parę jej łyków po czym odfrunęła na wysoką sosnę. Drzewa szumiały leniwie a ptaszki w ich koronach świergoliły uradowane ponad wszystko piękną, słoneczną, sielankową pogodą. Niebieskie do bólu niebo upstrzone gdzie nie gdzie białymi barankami zapowiadało ciepłą, jedną z ostatnich wiosennych kalendarzowo nocy. Na niezmąconej wiatrem tafli zatoki raz po raz można było zaobserwować delikatne spławy wszędobylskich linów.
W tym roku spośród tych co mogli i chcieli podzieliliśmy się z majowymi zasiadkami na dwie ekipy. Nasza większa część jako, że pasował termin nie zważając na prognozy pogody wybrała się nad wodę końcem kwietnia zahaczając o początek maja. Pogoda była tak wesoła, że wstając rano w dzień wyjazdu padał śnieg - na szczęście wkrótce przestał. i zaczął padać deszcz - temperatura też jakby wzrosła do 2 stopni w plusie także śmiało można było jechać.
Czasami trzeba się spotkać by po prostu posiedzieć nad wodą. By odpocząć, popatrzeć dookoła po prostu posiedzieć.Wędki. owszem są! A jak są to robi się jakiś plan i trzyma się go do końca.
Nie kombinuj! By siedzieć!
Na kolejną majową zasiadkę obraliśmy jako cel Odrę. Łowisko przygotowaliśmy starannie przed zasiadką nęcąc obficie ziarnem i dokładając kulek. Jednak standardowo w terminie jaki wyznaczyliśmy na zasiadkę zapowiadał się wyż - cóż karpie zatem raczej odpadały zostały nam jeszcze amurki, którym ciśnienie chyba aż tak bardzo nie przeszkadza...
Piękna pogoda towarzyszyła mi przez całą drogę. Gdy już dojeżdżałem w oddali ukazał się cały zachodni Karkonoski masyw szczytami pokryty pięknie śniegiem, Na tle zielonych drzew, ukwieconych sadów i niebieskiego bajecznego nieba - wyglądało to nieziemsko. Na myśl przychodziło odwieczne pytanie: jaki jest sens karpiowania, gdy Ciśnienie od dobrych paru dni wahało się grubo za wysoko, a wschodni wiatr dopełniał reszty. Jednak chęć rozbicia obozowiska, spania i przebywania na łonie przyrody była potężniejsza niż ta cała reszta...
Po ostatniej zasiadce na Odrze i zawodach o Puchar komendanta SSR Wschowy, w których Animal brał udział postanowiliśmy wstrzymać się z następną zasiadką aż do czasu kiedy pogoda zrobi się bardziej karpiowa niż plażowa. Prognozy na ostatni tydzień sierpnia wydawały się w sam raz więc postanowiliśmy umówić się w tym właśnie terminie na wyjazd. Jak się później okazało długoterminowe prognozy mało się sprawdziły i parę dni przesiedzieliśmy przy wyżu i temperaturze +30 stopni.
Do Odry przymierzaliśmy się już od lat. Jednak w tym roku nie było prawie zimy, nie było deszczowej wiosny więc nie było komarów. I rzeka była stabilna przez cały czas. Nie wylewała i choć niska - pozwalała na pewne nęcenie. Trzeba było tylko znaleźć odpowiednią tamę, która nie była by zbyt głęboka, zbyt płytka, w zbyt zaludnionym miejscu czy też za daleko od domu. Odległość grała tu znaczącą rolę, ponieważ trzeba było często odwiedzać miejscówkę by nęcić.
Jest taka woda, od której się wszystko zaczęło - każdy z nas ją ma. Taka, na której nawet jeśli się już nie łowi - wspomina się z uśmiechem te wszystkie chwile nad nią spędzone. Po kilku ładnych latach rozbratu korzystając z uprzejmości kolegi i zarazem nowego członka Carpholic Teamu, który po długim okresie przygotowywania odludnej i trudnej technicznie miejscówki - jednej z nielicznych jakie tutaj jeszcze zostały - po złowieniu w poprzednim i na początku tego sezonu całej masy amurków, w tym sporej części już ładnych torped postanowił spróbować szczęścia w innej części zbiornika -postanowiliśmy tam jeszcze na chwilkę wrócić.
Po długich negocjacjach, może i nawet "przepychankach" na ostatnią zasiadkę wybraliśmy jeziorko, na którym byliśmy już parę razy, lecz które w ostatnich czasach zrobiło się lekko tłoczne.
Załatwiliśmy sobie wjazd na miejscowy ośrodek, zezwolenia na wędkowanie, spakowaliśmy się i wio.
Dzień przywitał nas ciepło, zewsząd byliśmy otoczeni wiszącą mgiełką. Rozbiliśmy namioty , w ogóle cały obóz rozbiliśmy.
Po kilku tygodniach upałów temperatura znacznie spadła i można było rozpocząć pakowanie na kolejną zasiadkę. Tym razem ok. 90ha dzika woda - wybraliśmy końcówkę jeziora z ciekawie porośniętą zatoczką i przyjemnym miejscem do biwakowania. Przyjeżdżamy na miejsce po południu - tutaj należą się podziękowania kolegom z miejscowego teamu karpiowego za "zaklepanie" nam od rana miejsca. Także do dzieła - wstępne sondowanie interesujących nas miejsc i śmigamy z zestawami pod druga stronę na jakieś 160m. Punktowe nęcenie na zestaw i wreszcie możemy klapnąć w karpiowych fotelach i pogadać przy piwku.
Czerwiec na wodach PZW nie był dla nas zbyt łaskawy. W ciągu trzech zasiadek z marszu na trzech różnych dzikich wodach udało się zaliczyć piękny odjazd kaczora, garbatego mikro amurka ( ale jak widać na zdjęciu przymknąłem na to oczy), parę leszczy i dość sporego jazia. Odwiedziło nas też troszkę ptaków nad wodą m. in trznadel i zięba aby załapać się na trochę ziarna, które tym razem miśkom nie smakowało ;)
W wielkim skrócie - część Carpholic Teamu łowiąca na wodach lubuskich zaliczyła majowy falstart z pogodą iście z filmów katastroficznych. W skrócie wyglądało to tak: 1 dzień fajnej pogody i jedno branie ze spinką, jeden dzień deszczu, jeden dzień deszczu mieszanego z gradem, z temperaturą 5 stopni i wiatrem 6-7m/s, noce po 2 stopnie oraz po pierwszym dniu i deszczu ochłodzenie się wody przez noc o 3 stopnie na 1,7m.
Jechać nie jechać? Do końca nie byliśmy zdecydowani. Jednak pogoda zrobiła miłą niespodziankę. Zapowiadało się dobrych parę dni z ciepłymi nocami. Nie było się nad echać nie jechać? Do końca nie byliśmy zdecydowani. Jednak pogoda zrobiła miłą niespodziankę. Zapowiadało się dobrych parę dni z ciepłymi nocami. Nie było się nad czym zastanawiać. Załatwiam w firmie urlop, dogaduję się z Czarnym i szybko rozważamy gdzie jechać. Pada wiele propozycji. Decydujemy się na jezioro, gdzie jeszcze nie wędkowaliśmy. Wybieramy z grubsza zatokę, w której chcieli byśmy usiąść i zaczynam załatwiać zezwolenia
Zasiadka zaczęła się standardowo tzn. wysokie ciśnienie, pełnia, wiatr ze wschodu, dni duszne z temperaturą oscylującą w granicach 30 stopni i burze połączone z ulewami w nocy. Burze tak intensywne, że nie było by głupim pomysłem iść w środku nocy na grzyby bo nawet w gęstym lesie wszystko było dokładnie oświetlone.
Spotkaliśmy się na początku czerwca. Jeziorko już wcześniej obrane, lekko wcześniej zanęcone. Pogoda jednak, którą zapowiadali nie wróżyła dobrych brań. Spotkać się jednak zawsze można. Po dotarciu do celu zwaliliśmy z samochodów tony bagażu, po czym zaczęło się żmudne stawianie kilkudniowego obozowiska. Namioty, parasole, łóżka, fotele.... W międzyczasie piwko . Ze dwie godzinki pękły jak nic. Okazało się też, że blisko nęconego miejsca siedzi w trzcinach miejscowy wędkarz co wykluczało póki co rozeznanie wody i postawienie tam zestawów. Czyli noc z głowy. A że dawno się nie widzieliśmy to "cytryna" i NOWOŚĆ - "grejpfrutówka" poszły w ruch.
Kiedy po raz pierwszy obejrzałem filmy "Wędkarstwo moje hobby: Operacja Sam Sum" oraz "Wędkarstwo moje hobby: Wyprawa na sumy" zapragnąłem pojechać nad Ebro i na własne oczy zobaczyć tą przepiękną rzekę i stanąć oko w oko z wąsatymi potworami. Marzenia te zacząłem realizować w kwietniu 2011 roku, kilka dni po moich 30-tych urodzinach. Wraz z Karolem, z którym byłem już w Szwecji, a także z kilkoma wędkarzami z całej Polski wyruszyliśmy na wędkarską eskapadę. Od Raju dzieliło nas tylko ok. 2300 km...
Wędkowanie z Jackiem i Radkiem to już stała pozycja naszych zasiadek. Znaczy się, że Waldek coś nam się ostatnio opuścił. Pewnie młodość!
Tym razem celem było jeziorko w Ciborzu. Krótki rekonesans przed zasiadką pozwolił na wytypowanie plażyczki w północno-wschodniej części jeziorka jako miejsca zasiadki. Nie powiem , że zdecydowała wyjątkowo karpiowa miejscówka. Przeważyła bardziej sama miejscówka. Piaszczysta miejscowa plaża, gdzie czasem ktoś przyszedł się wykąpać była idealnym miejscem i dla nas na odpoczynek.
Z wielkim spokojem przyjąłem zakończenie negocjacji z the_animalem na temat wyboru miejsca kolejnej prawie tygodniowej zasiadki. Wybór padł na Złoty Potok - miejsce gdzie rok temu zarówno on jak i ja ładnie kilkukrotnie połowiliśmy. To miała być łatwa i pewna zasiadka - bankowe miejsca, których ryba się trzymała od kilku lat były te same. Animal był jeszcze parokrotnie ponęcić kulkami, co całkowicie napajało optymizmem. Po drodze zwizytowaliśmy jeszcze Niesulice skąd wspólnie udaliśmy się do miejsca docelowego. Później schematycznie jak zawsze - wypakowywanie, noszenie, rozkładanie, zanęcanie i odpowiednie wstrzelenie się w łowisko.
Pierwsza zasiadka karpiowa. Właściwie amurowa. Celem nadrzędnym było złowienie amura.
Znalazłem wodę, gdzie ponoć była spora populacja amura, którego dodatkowo nikt nie łowił. Jakiś czas wcześniej zakupiliśmy z Czarnym sporą porcję zanętowych kulek pewnej firmy, które w połączeniu z kukurydzą oraz konopiami były sypane do wody na 3 razy przed łowieniem w ilości "masakrycznej". Lubię to słowo, ponieważ dokładnie obrazuje niewiarygodną ilość zanęty, która poszła do wody.
Na zasiadkę wybraliśmy się z nadzieją na jakiś konkretny połów a przy okazji jak zwykle odsapnąć na łonie natury i pogadać przy piwku o tym i o tamtym. Jak to zwykle bywa w połowie lipca upały były nieznośne do tego stopnia, że już nawet chłodne piwko przestało przynosić ulgę. Temperatura wody na metrze sięgała 26 stopni. Po postawieniu markera nęciliśmy jedno miejsce. Niestety przez trzy dni w łowisko wchodziły tylko leszcze, nie dało się zliczyć ile takich +2kg wyholowaliśmy przez ten czas.