Na zasiadkę wybraliśmy się z nadzieją na jakiś konkretny połów a przy okazji jak zwykle odsapnąć na łonie natury i pogadać przy piwku o tym i o tamtym. Jak to zwykle bywa w połowie lipca upały były nieznośne do tego stopnia, że już nawet chłodne piwko przestało przynosić ulgę. Temperatura wody na metrze sięgała 26stopni. Po postawieniu markera nęciliśmy jedno miejsce. Niestety przez trzy dni w łowisko wchodziły tylko leszcze, nie dało się zliczyć ile takich +2kg wyholowaliśmy przez ten czas.
Nawet w nocy nie dawały za wygraną i fundowały nam regularnie co noc kilka pobudek. Karpie jednak nie chciały wpłynąć w łowisko mimo, że jeszcze miesiąc, dwa temu w tym miejscu the_animal wyjął kilka niezłych miśków. Nie pomagało kombinowanie z przynętami, wielkościami kulek czy przestawianie zestawów na skraj nęconego miejsca czy kilka metrów obok. Leszcze regularnie dawały o sobie znać.
Kolejnego dnia po namyśle doszliśmy do wniosku, że przestawimy moje zestawy w zupełnie inne miejsce. Miejsce to znajdowało się w lekkiej zatoczce płytkiej na metr-półtorej przy kapelonach i przeciwległym brzegu. Było jednak dość ryzykowne postawienie tam zestawów ponieważ żyłka szła cały czas wzdłuż trzcin jakieś 4-5m od nich. To był jeden problem, drugim natomiast było to co w sumie ryby mogły by robić w taki upał na tak mało dotlenionej wodzie o takiej temperaturze. Szale przechylił fakt, że animal nie raz widział w tym miejscu pływające i wygrzewające się amury. Na zestawy poszły popki - na jednym banan Solara na drugim ananas Mainlina, przypony bez zbędnego kombinowania plecionka w otulinie ze ściągniętym ok. 2-3cm odcinkiem za hakiem. Zestawy zostały położone dodatkowo podsypane kulkami i pelletem ok. 11 przed południem.
Do godziny 16stej nie działo się zupełnie nic. Ja kto na zasiadkach bywa po rozmowach przyszła pora na kilka partyjek tysiąca. Nagle słychać pisk Foxa, typowy odjazd szpula kołowrotka się gotuje. Kilka minut walki i ściągnięcie ryby z odległości prawie 100m po licznych parkowaniach w zielsku porastającym zbiornik.
Karp w podbieraku. Odhaczanie, ważenie i w końcu misiek może z powrotem wrócić do wody.
Zmiana kulki na świeża i zestaw ląduje w tym samym miejscu. Zabieramy się zatem dokończyć partię tysiąca. Rozdanie kart i piiiiiiiiiiiiiiiiiiiii odjazd na tej samej wędce!! Sytuacja się powtarza, karp jest jednak sprytniejszy i nie ucieka jak poprzedni na otwartą wodę w kierunku środka zbiornika ale cały czas próbuje wpłynąć w trzciny. Ma do tego dużo okazji bowiem cały hol odbywa się kilka metrów od nich.
Jednak udaje mi się niedopuścić do zaparkowania w trzcinach holując dość siłowo niedaleko od brzegu jednak kapituluje i karp wchodzi w trzciny. Nie dało się niestety nic zrobić żeby go zatrzymać. Dziwne uczucie - widzę żyłkę wchodzącą do wody przy trzcinach ok. 10m ode mnie. Karpia mam w sumie na wyciągnięcie ręki ale... łowimy z pomostu nie ma jak wejść do wody...Animal podpowiada, żebym dał karpiowi trochę luzu - czasami to skutkuje i misiek sam wypływa z zawady. Tym razem karp jest nie do ruszenia. Próbuje go delikatnie wyciągnąć z zaczepu ale i to nie skutkuje. No i tak stoje z kijem na pomoście i gapie się w miejsce gdzie żyłka wchodzi do wody. Przez głowę przelatuje tysiąc myśli ale nie ma tej jednej, która pomogła by poradzić sobie z sytuacją. Przez ten moment nie zauważyłem nawet, że animala nie ma już za moimi plecami na pomoście z podbierakiem. Oglądam się na wszystkie strony i widzę go jak biega po brzegu i czegoś szuka w trawach i nadbrzeżnych trzcinach. W końcu ma i nagle słyszę plusk i odgłos wrzucanego konara drzewa do wody. Stoje tak z kijem i oczom nie wierze. Misiek postanowił sam wypłynąć z trzcin na otwartą wodę. Teraz jeszcze doholowanie go do podbieraka i kolejność działań jak wyżej czyli: odhaczanie, ważenie i wypuszczanie.
Zestaw ponownie poleciał do wody, adrenalinka trochę skoczyła czas odpocząć. Siadamy z powrotem do tysiąca. Podnosze ze stołu rzucone przy poprzednim braniu karty i... piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii - odjazd tym razem na drugim kiju. Karp jest jednak silniejszy niż poprzednie i majestatycznie udaje się w trzciny wpływając w zatoczkę. Akcja rozgrywa się na 100m od brzegu. Mocno dokręcam hamulec, kij gnie się w pałąk i widzę tylko żyłkę przesuwającą się w stronę trzcin.. Wszystko dzieje się błyskawicznie - może z 5 sekund. Widzę odcinek żyłki opierający się o trzciny i w tym momencie żyłka 0,36 nie wytrzymuje - strzela. Tym razem porażka.
W ostatnią noc doławiam jeszcze jednego maluszka i koniec zasiadki.
Sytuacja, którą opisałem jest o tyle ciekawa, że te trzy brania miały miejsce w ciągu ok. 20min. Do dzisiaj się zastanawiam jak to możliwe, że karpie przebywające na tak płytkiej wodzie, nie bały się nawet odgłosu spadającego ponad 100 gramowego ołowiu do wody...
Czarnyy
STRONA GŁÓWNA => WYPRAWY