Okiem Jackfish-a
Moją zasiadkę nad Jeziorem Leśniańskim zaplanowałem na długo przed wyjazdem, razem z kilkoma osobami wybraliśmy się na 3 dni. Pogoda taka jak widać na zdjęciach - ciągle pada, leje i błyska.
Mimo tego nie rezygnuje, na pierwszy ogień lecą kulki o smaku ananasa i truskawki , następnie pellet halibutowy i trochę allera o smaku ryby no i oczywiście kilka kilo kuku. Pierwsza nocka mija spokojnie nic się nie dzieje , zestawy zostały wywiezione na ok. 250m na blat o głębokości 180cm. Drugi dzień i noc tez bez pisnięcia, nic dosłownie nic. W trzeci dzień postanowiłem zmienić nieco taktykę i wykorzystać systemy PVA. Więc kruszerem szybko robie stick mix z kulek, pelletu, konopi, mleka w proszku , wszystko zalewam boosterem ananasowym i ładuje w siatki i worki. Ponownie wywożę zestawy na 250m i kładę punktowo na blacie. Wieczór mija przy piwku, chłopskim kociołku, i innych wysoko procentowych napojach. Zmęczony tą degustacja kłade się wygodnie na łóżku i lulu. Sen przerywa mi o 3 w nocy sygnalizator "ppppppiiiiiiiiiii" i caly czas jedzie , zrywam się w samych skarpetach z wyrka i krzyczę do kumpla " branie jest w koncu kur...a " dobiegam do stojaka zacinam i czuje, że po drugiej stronie to nie jest leszcz. I zaczęło się pompowanie z takiej odległości ale jakoś idzie - czuje, że ryba się nie opiera i nie ma potrzeby płynąć pontonem więc zwijam dalej , nagle 30 m od brzegu karp daje o sobie znać i ucieka w trzcinowisko , myślę sobie nie ma wyjścia i chlup do wody w skarpetach i ostatnich suchych spodniach. Po kilku minutach w podbieraku wylądował przepiękny zdrowiutki dziki karp. Moja wytrwałość została wynagrodzona, karp został zważony - miał równe 10kg i po sesji zdjęciowej oczywiście został wypuszczony. Tak więc wypad jak najbardziej udany, na pewno nie ostatni w to miejsce.
Okiem Czarnyy-ego
Standardowo dużo wcześniej zaplanowana zasiadka wypadła nam w zapowiadanych deszczach i burzach. No cóż - po poprzednim sezonie odgłos grzmotu już mnie nawet nie wzdryga. Najważniejsze, że udało się dojechać na miejsce i rozłożyć korzystając z krótkiej przerwy w opadach.
Później standardowa procedura "zwiadowcza" czyli pływadło, echo, marker i jako, że mieliśmy dużą zatokę więc trochę pływania przed nami. Po środku zatoki z wody wystawały pale prawdopodobnie służące do kotwiczenia łódek a w ich bliskiej odległości znajdowały się kolejne widoczne z łódki znajdujące się kilka centymetrów pod powierzchnią. Jako, że przy rozkładaniu widzieliśmy ruch na wodzie opodal tego miejsca skupiliśmy się na znalezieniu w miarę czystego fragmentu dna, żeby położyć zestawy. Przy okazji spłynęliśmy całą zatokę docierając do jej końca oddalonego od naszego miejsca o ok. 200m. Koniec zatoki wydawał się bardzo obiecujący - trzcina przy brzegu, pas kapelonów wystający na 15-20m w głąb wody i trzy stare zniszczone resztki po pomostach. Spojrzeliśmy na siebie ale, po krótkiej chwili stwierdziliśmy, że wywózka na żyłkach, bez strzałówek i z tymi ciężarkami co mamy to szaleństwo więc skupiliśmy się na poprzednim miejscu.
Dwa dni upłynęły w sumie bez brań i bez oznak obecności karpi w łowisku - w deszczu i burzach zastanawialiśmy się czy się nie zawijać w sobotę ale jakoś udało mi się przeforsować pomysł, że zostajemy planowo do niedzieli. W południe zwinęliśmy karpiówki i postanowiliśmy popływać ze spinningiem za jakimś szczupakiem. Po raz kolejny odwiedziliśmy drugi koniec zatoki pooglądaliśmy na echu jak mniej więcej wygląda dno przed kapelonami spojrzeliśmy na siebie i stwierdziliśmy, że ok - idziemy w szaleństwo na całość - przesuwamy się z łowieniem pod przeciwległy brzeg w kapelony. Szansa złowienia ryby wygrała z logiką. Zmiana zestawów, zmiana przynęt na to co zazwyczaj sprawdza się w takich miejscach, przygotowanie kilku garści drobnego żarcia do nęcenia na zestaw i wywozimy się. Standardowo animal płynie ja zostaje na brzegu. Kiedy tak trzymałem kij przy wywózce jeszcze bardziej utwierdziłem się w przekonaniu, że to czyste szaleństwo jak przestawałem widzieć animala na drugiej stronie wody mimo tego, że łódka była pokaźnych rozmiarów.
No i odpoczywamy - deszcz przestał padać, zrobiło się całkiem przyjemnie, noc zapowiadała się ciepła.. pi.piiii.piiiiii - nie wierze! Ale jest delikatne branie z kapelonów, dobiegam do kija i jako, że żyłka jest jednak rozciągliwa docinam karpia i czuje lekki opór. Później wg. procedury wszystko idzie sprawnie - kije szczytówkami do wody łódź na wode i płyniemy. Podczas rejsu wszystko gładko się układa - karp zgodnie z przewidywaniami ruszył po braniu na otwartą wodę więc spotkaliśmy się kilkadziesiąt metrów za palami z poprzedniego miejsca. Tutaj trochę było trzeba włożyć sił w podebranie miśka bo jakoś zbyt chętny do współpracy nie był. Kilka ładnych odjazdów na hamulcu i jako, że w dzień wyjazdu na zasiadke odebrałem dopiero zamawiane w marcu nowe kije Nash Entity po głowie po wcześniejszym przeglądaniu for karpiowych krążyła myśl: "pęknie czy nie pęknie". Kijek jednak dał rade i udało się podebrać rybe w czym oczywiście duża zasługa szypera - animala ;) na brzegu Beata już wszystko przygotowała - mate, worek do ważenia, wagę, klinik itp. Sprawne ważenie ryby i myślę sobie jest dobrze - 11kg z dzikiej wody. Postanawiamy nie męczyć karpia do rana i wypuszczamy go od razu z powrotem. Animal wywozi zestaw i idziemy legnąć do namiotów bo zrobiła się dwunasta. W nocy na kiju animala jest branie - delikatne jakby amurowe - ale zanim zwlekamy się z wyr jest już po wszystkim. Szkoda bo było by co pisać w relacji.
Noc mija spokojnie a dzień mija na łowieniu przez animala kilowych płoci na pikera. Później trochę spinningujemy z brzegu ale bez rezultatów. Obserwujemy także krążącego nad jeziorem i lasami orła a majowe chrabąszcze spadają na głowy z drzew.
W międzyczasie animal ogrywa nas kilkukrotnie w tysiąca ale rewanżujemy się wygrywając w pana. Późnym wieczorem Beata przysypia w fotelu, ja w sumie też już jestem zmęczony podobnie jak animal ale siedzimy gadamy i słuchamy cichej klasyki muzyki z telefonów - pora zbierać się do spania bo jutro wyjazd. Ale nieeeeeee - pii-piii-piiii - branie - tym razem na drugim kiju. Początek taki sam jednak - tak mi się wydaje po wyjściu z kapelonów na otwartą wodę zanim mijamy pale na środku jeziora karp zmienia plany i wpływa w kapelony - chociaż wpływa to mało powiedziane - kotwiczy w kapelonach, dobrze że przynajmniej jest prawie metr leadcora - myślę. Karpia nie da się już ruszyć z zielska więc wpływamy praktycznie nad niego. Popuszczam hamulec a animal powoli wyszarpuje żyłkę z zielska, którego jest cała masa bo wygląda to tak jakby misiek powiązał supły na łodygach. Kilka chwil mija w niepewności bo na dobrą sprawę nie wiemy czy ryba jest cały czas na kiju. Animal dogrzebuje się jednak do ostatniego zielska i karp pokazuje się w świetle czołówek. Wypływa pod powierzchnie.. I kieruje się prosto na stare pale po pomostach znajdujące się ok 10-15m od nas. Tutaj jednak udaje mi się przytrzymać chyba już trochę zmęczoną rybę, która jednak próbuje teraz wpłynąć nam pod łódkę i hol kończy się na krótkiej żyłce udanym podebraniem. Na brzegu sesja, ważenie i waga pokazuje lekko ponad 12kg. Ryba po kilku minutach odzyskuje wolność a my cieszymy się z udanej zasiadki i liczymy, że w nocy coś się jeszcze wydarzy.
Noc mija na wielkiej ulewie podczas, której nie słyszę nawe chrapania animala ani własnych myśli tak krople deszczu dudnią w namiot. Rano pakujemy się na mokro w deszczu, animal musi mnie jeszcze wypchać bo zakopałem się lekko w błocie, jazda drogą jak na rajdzie off road i kolejne zasiadka dobiegła końca.
Okiem the_animal-a
Tydzień po zasiadce z Czarnyy'm wybrałem się na nieduże jeziorko, na którym już wędkowaliśmy. Celem wyprawy była dobowa nocna zasiadka aby przetestować nowe zmodyfikowane zestawy i różane popki, które ostatnio zrobiłem przed sezonem.
Usiadłem niedaleko zatoczki z kapelonami, rozbiłem brolly, postawiłem pod nim wyrko i zabrałem się za szykowanie wędek itp. Po godzinie wszystko było gotowe. Wędki w łowisku, parę kulek na zestaw i piwko.
Przez noc nie działo się nic. Kiedy tylko wyskoczyły pierwsze odznaki świtu - jeden sygnalizator zaczął grać ! Grał niebiańską muzykę Grał aż do momentu, gdzie chwyciłem wędzisko i napiąłem zestaw. Na końcu poczułem bardzo przyjemny ciężar. Karpik troszkę poszalał w miejscu po czym najspokojniej ruszył zdecydowanie w lewo ku brzegowi, gdzie po drodze do niego miałem stary rozwalony pomost i jakieś drzewko w wodzie. Zaparkował w trzcinach i siedzi.
Nic nie pomagało. Ani groźby, ani prośby :P
Oparłem wędkę o poda i po prostu polazłem założyć spodnio-buty. Gorąco było jak nie wiem a ja w neoprenach zacząłem się przedzierać przez krzaki z wędką. W błocie po kolana, w wodzie po pas. Tak po jakiś 10-15stu minutach dotarłem do miejsca gdzie miałem przeszkody za sobą.
Karpik też się obudził i zaczął walczyć. Jednak już nie miał się gdzie przede mną schować. Doholowałem go siebie i co tu zrobić. Stoi pod ręką - piękny, pełno-łuski, około 10cio kilowy grubasek. Nie namyślając się długo wsadziłem łapę do wody, chwyciłem pod spód jak psiaka i polazłem przez błoto- spocony, skonany, ale szczęśliwy - ku stanowisku. Nie miałem sam już siły i nie chciałem też Go dłużej męczyć - więc szybko na matę i do worka - worek do wody.
Gdy już schodziłem ze stanowiska by się przebrać i odpocząć zagrał drugi sygnalizator - :/
Scenariusz podobny. Krótka walka i w brzeg Tylko ja już nie mam siły po niego iść .
Jakimś jednak cudem karpik odbija lekko od brzegu co pozwala mi go dociągnąć pod stary pomost i mocnym holem doprowadzić go do podbieraka nad zatopionymi gałęziami. Karpik szybko do drugiego worka i biegiem się napić oraz zdjąć neopreny. Gdy ległem przebrany na łóżko aż parowałem . Po jakimś czasie zdecydowałem się zmienić kuleczki na nowe, oraz zarzucić zestawy. Do samego południa się nic nie działo. Wpadł w międzyczasie do mnie znajomy leśnik - zrobił zdjęcia z rybkami - po czym je wypuściłem.
Około 12 wędka nie tyle dała znać o braniu co wygięła się niemiłosiernie - taki był mocny strzał!
Podbiegłem i po chwyceniu wędki od razu poczułem że rybka lekko większa. Wbił mi się troszkę w kapelony i niestety ledkor pociął ich parę przy holu. Karpik standardowo po chwili zaczął iść w brzeg. Pokręcił się po trzcinach i ruszył na otwartą wodę - jak by tam było dla niego za płytko. Teraz wiedziałem, że jeśli tylko mi się nie wypnie to jest mój. Troszkę po-dołował, pojeździł i pokopał - po czym znalazł się w podbieraku. Ten dla odmiany lustrzeń. Ładny, grubiutki , porządnie wygarbiony. Poleciałem ustawić aparat na butli gazowej, rozłożyłem matę , obok wagę . Wziąłem karpia- szybka sesja , waga i do wody.
FILM Z WYPUSZCZANIA KARPIA
Trzy karpie z dzikej wody PZW w jeden dzień : 9.100kg , 10kg i 14,300kg - mogłem jechać do domu.
Do zobaczenia w czerwcu na zawodach w Michalicach, z których również relacja ukaże się na naszej stronie.
STRONA GŁÓWNA => WYPRAWY